Strona główna      
Wersja klasyczna      
Kontakt      


Folklor Łowicki      
Strój łowicki      
Wycinanka łowicka      
Twórcy Ludowi      
Zespoły Ludowe      


Czy wiesz, że ... ?
Księstwo łowickie
Księstwo łowickie to zwyczajowa nazwa kompleksu dóbr arcybiskupów gnieźnieńskich rozciągających się wokół Łowicza. Dzięki licznym nadaniom królewskim oraz sejmowym wzrastało gospodarczo i w XVI w. obejmowało 2 miasta (Łowicz i Skierniewice) oraz 116 wsi. Śladem dawnej odrębności są zachowane dwa słupy graniczne, ale największym skarbem tej ziemi jest dorobek kulturowy Księżaków.
‹‹    A-    A+
Rodzina Państwa Konopczyńskich
Rodzina Państwa Konopczyńskich. Tradycja rodzinna przekazywana z pokolenia na pokolenie u Konopczyńskich głosi: "Nazwisko Konopczyński nie należy do powszechnie spotykanych. Wszyscy Konopczyńscy, i to nie tylko ci mieszkający w Polsce, należą do jednej rodziny, wywodzą się bowiem z jednego gniazda położonego w okolicy Włocławka. W czasach rozbiorów Rzeczypospolitej trzech, z czterech synów jednego ojca tam mieszkających zmuszonych zostało do wyjazdu. Jeden pozostał na ojcowiźnie. Pierwszy z tych, co uciekli osiedlił się w Bolimowie, drugi w Łyszkowicach, trzeci zaś w Warszawie." Mimo iż legenda ta ma już ponad dwieście lat nadal jest żywa i w całej rodzinie funkcjonuje w niezmienionej formie. Pięć lat temu Konopczyńskich z Bolimowa odwiedził Andrzej Konopczyński z synem Pawłem z Warszawy, którzy powiedzieli, że tradycja rodzinna przekazana im mówiła to samo, a oni są krewnymi tego z braci, który wyjechał do Warszawy. Z tej samej linii wywodzi się Emilian Konopczyński – znany pedagog , a także słynny historyk Władysław . Z całą pewnością można stwierdzić, że Konopczyński zamieszkał w Bolimowie około 1799 roku, bowiem 29 stycznia tegoż roku "związek małżeński zawarli Jan Konopczyński liczący 27 lat z Józefą z Zielińskich lat 18". Również w Łyszkowicach do dnia dzisiejszego mieszkają potomkowie Konopczyńskich.

Toteż legenda nie jest wymysłem fantazji, ani fikcją literacką. Dodać można jedynie fakt, że i we Włocławku obecnie mieszka Władysław Konopczyński z rodziną. We wrześniu 2002 roku odwiedził on Bolimów wraz z bratem Jerzym Konopczyńskim z Gdańska. Nieznane są motywy emigracji Konopczyńskich z rodzinnego domu. Być może istotną rolę odegrała chęć mieszkania w wolnej jeszcze Polsce, może patriotyzm lub ucieczka przed wojskami Pruskimi zmusiły braci do wyjazdu. Możliwe także, że bieda, czy też chęć poszukiwania nowego intratnego zajęcia zadecydowały o tym. Niejasne są także powody wyboru miejsca osiedlenia się braci, jak i powód ich rozdzielenia. Po ustaleniach ostatniego sejmu obradującego w Grodnie w 1793 roku, granica prusko polska przebiegać miała wzdłuż Łupi i Bzury. W granicach Rzeczypospolitej pozostać miał Bolimów. Łamiąc wcześniejsze ustalenia Prusy zajęły ziemie położone dalej na wschód od Guzowa i Szymanowa, i zachód od Białej Rawskiej, Miedniewic i Wiskitek.

Toteż Bolimów znalazł się tuż przy granicy z Polską, ale w Prusach. W 1807 Bolimów, podobnie jak inne ziemie II i III zaboru pruskiego, został włączony do Księstwa Warszawskiego, natomiast po Kongresie Wiedeńskim 1815 znalazł się w Królestwie Polskim zależnym od Rosji. Koniec wieku XVIII i pierwsza połowa XIX to okres, kiedy w mieście przybywało domów i mieszkańców. W Bolimowie osiedlała się ludność z sąsiednich, jak i dalej położonych miejscowości. W roku 1794 liczba ludności w mieście wynosiła 347 osób, natomiast w 1798 już 527 osób, a w 1827 927 i utrzymywała się tendencja wzrostowa. Wtedy to właśnie Jan Konopczyński zamieszkał w Bolimowie. Możliwe, że miejsce to wybrał ze względu na dogodne położenie miejscowości na szlaku handlowym.

Prawdopodobnie myślał, że będzie mieszkał w wolnej Rzeczypospolitej. Nie znana jest sytuacja materialna rodziny Konopczyńskich z Bolimowa. Wiadomo jedynie, że posiadali oni dom i ziemię orną w mieście. W roku 1820 przygotowywano plan uregulowania ulic w Mieście Bolimowie. 18 czerwca 1820 roku właściciele posesji wzięli udział w zebraniu obywateli tegoż miasta i dla dobra ogółu zobowiązali się do pokrycia części kosztów pomiaru działek, ponieważ kasa miejska nie posiadała na ten cel funduszy. Zachował się protokół z tego zebrania, gdzie pośród innych podpisów widnieje czytelny, wyraźny, prowadzony wprawioną ręką napis: "Jan Konopczyński". Świadczy to wyraźnie o tym, że mężczyzna ten jak na owe czasy był dosyć dobrze wykształcony, ponieważ niewiele osób w małym, prowincjonalnym miasteczku z początku XIX wieku umiało pisać i czytać. Według aktu małżeństwa Jan urodził się około 1772 roku, jego żona Józefa zaś około 1781 roku.

W Księdze Zejść 1847-1853 w roku 1847 pod pozycją 137 zanotowano: "15 października zmarła Józefa z Zielińskich Konopczyńska lat 82 mająca, córka niepamiętnych imion rodziców". O jej śmierci powiadomili Aleksy Marjański i Roch Jabłoński - obydwaj zięciowie zmarłej. Toteż, Józefa mogła, według tego aktu, urodzić się około 1765 roku. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne. Zakładając, że jest to prawdą, w chwili zawarcia związku małżeńskiego miałaby ona 34 lata, a więc starsza byłaby od swojego męża o 7 lat. Sytuacje takie zdarzały się niezwykle rzadko, a jeżeli już, to tylko w bogatych rodzinach. Dwudziestopięcioletnia panna uchodziła za starą. Dzieci urodziłaby też późno, najmłodsze - Balbinę w 1822 roku, mając 57 lat, co i obecnie wydaje się rzeczą prawie nie możliwą. Jedynym słusznym wytłumaczeniem wydaje się być fakt, iż o śmierci Józefy parafię powiadomili zięciowie zmarłej, którzy być może nie znali faktycznego wieku teściowej, jak i innych jej danych, np. imion rodziców. Wiek zmarłej z pewnością został podany w dużym przybliżeniu. Nie ulega jednak wątpliwości, że obydwa te akty (ślubu i zgonu) dotyczą jednej i tej samej osoby. Nie udało się odnaleźć aktu zgonu Jana Konopczyńskiego.

Dokładne ustalenie liczby potomstwa małżeństwa Konopczyńskich nie jest możliwe. Najstarsza Księgą Ochrzczonych w parafii św. Trójcy w Bolimowie jest Księga Ochrzczonych z lat 1809-1826. Prawdopodobnie dzieci Konopczyńskich urodziły się wcześniej. Zaświadczyć może o tym inny fakt. Akt zgonu z 16 listopada 1847 roku informuje o tym, iż Wincenty Konopczyński, syn Jana i Józefy z Zielińskich zmarł w wieku 49 lat. Na pewno stwierdzić można, że był to pierworodny Konopczyńskich, bowiem inna rodzina o takim nazwisku nie zamieszkiwała w owym czasie w tym mieście. Wątpliwość budzić może jedynie wiek zmarłego. Mając 49 lat Wincenty musiałby urodzić się w 1798 roku. Wówczas jednak rodzice jego nie byli jeszcze małżeństwem.

Nieścisłości takie należy tłumaczyć nie przywiązywaniem uwagi do dokładnego zapisywania dat oraz nie sprawdzania podanych i zapisywanych w księgach informacji. Wierzono na dane słowo. Pamięć ludzka bywa ułomna, toteż często zapominano daty. Wiek zmarłych podawano w przybliżeniu do roku lub też oceniając "na oko" wygląd danej osoby. Księża sporządzający akty mylili się lub dokonywali niedokładnych wpisów. Prócz Wincentego, Konopczyńscy z całą pewnością posiadali pięcioro dzieci: Annę urodzoną w 1810 roku - zamężna z Rochem Jabłońskim; Mariannę Teklę urodzoną w 1814 roku - żona Aleksego Marjańskiego; Franciszka, garncarza, urodzonego w 1817 roku ; Ludwika, szewca, urodzonego w 1819 roku ; Balbinę urodzoną w 1822 roku - żona Wojciecha Wiśniewskiego.

Niezwykle ważną postacią w dziejach warsztatu garncarskiego jest Franciszek Konopczyński. To on zapoczątkował zainteresowanie rodziny ceramiką. Kilkakrotnie w różnych aktach Parafii św. Trójcy zapisano, że był garncarzem. Księga Ochrzczonych z roku 1856 pod pozycją 103 podaje: "(...) stawił się Franciszek Konopczyński, ojciec dziecięcia, garncarz w Bolimowie zamieszkały". W innym miejscu tej samej księgi pod 27 pozycją zapisano: "(...) garncarz mieszczanin w Bolimowie". Franciszek najprawdopodobniej około roku 1839 zawarł związek małżeński z Marianną Walicką. Niestety dokładnej daty nie udało się ustalić. Pierwsze dziecko zrodzone z tego małżeństwa, Jan Benedykt, przyszło na świat w 1839 roku i prawdopodobnie wkrótce zmarło.

Nazwisko Marianny jest istotne w historii rodziny. W liście do Prezydenta Miasta Łowicza z dnia 13 maja 1825 roku wśród innych zostało wymienione nazwisko Jana Walickiego, majstra Miasta Bolimowa. Prawdopodobnym wydaje się być przypuszczenie, że Franciszek został uczniem Walickiego i w jego warsztacie poznawał tajniki rzemiosła garncarskiego. Musiał być dosyć pojętnym i zdolnym uczniem, skoro mistrz zdecydował się oddać mu córkę za żonę, a także przekazać pracownię. W księgach parafialnych udało się odnaleźć imiona jedynie dwóch córek Walickiego: wspomnianej Marianny oraz Agaty. Brak męskiego potomka tłumaczy przekazanie warsztatu zięciowi. Sytuacja ta była powszechna w środowisku rzemieślników.

Franciszek i Marianna posiadali w sumie ośmioro dzieci. Prócz wymienionego wyżej Jana Benedykta, księgi parafialne odnotowują imiona: Jan urodzony w 1840 roku , Julianna Eufrozyna urodzona w 1843 roku , Antoni urodzony w 1845 roku , choć przy sporządzaniu tego aktu ksiądz pomylił się i zapisał, że na świat przyszło dziecię płci żeńskiej. Wiadomo jednak, że był to chłopiec i zmarł w wieku dwóch lat. W 1851 roku na świat przyszła Agata , dwa lata później Marianna , w 1856 roku Piotr , na końcu zaś w 1859 roku Apolonia Dorota (chociaż w regestrze zapisano tylko imię Dorota). Jak już wcześniej wspomniano trudna jest do określenia liczba warsztatów działających w połowie XIX wieku w Bolimowie. Prawdopodobnie było ich około dwudziestu, zatem konkurencja na pewno była duża. Zapewne trudno było Franciszkowi utrzymać liczną rodzinę pracując sezonowo w warsztacie. Prowadził on również gospodarstwo rolne tak, jak inni przedstawiciele tej profesji na wsiach i w małych miasteczkach.

Warsztat po Franciszku przejął jego syn Jan. Przez pewien czas pełnił on funkcję pomocnika, a toczenia naczyń nauczył się od ojca. Tradycja rodzinna przekazuje, że samodzielnie wykonywał naczynia przed 1863 rokiem. Kiedy w styczniu tegoż roku wybuchło powstanie, Władysław Stroynowski sformował w Puszczy Bolimowskiej oddział powstańczy złożony z młodzieży warszawskiej i województwa mazowieckiego. Wielu mieszkańców Bolimowa i sąsiednich wsi wzięło bezpośredni udział w walkach. Inni pomagali powstańcom w różny sposób. Jan Konopczyński zawoził im kożuchy ofiarowane przez mieszczan i chłopów. Po powrocie do domu zaś, według tradycji rodzinnej, ładował piec garncarski, a "gdy kontrolowano po domach szukając zbiegłych powstańców pozostawiono dziadka w spokoju widząc go przy pracy". Tuż po roku 1860 Jan Konopczyński ożenił się z Julianną Stobiecką. Najprawdopodobniej w 1862 roku urodził się im pierwszy syn -Franciszek , a 13 lutego 1863 roku Walenty . Następnie w 1865 roku Petronela i w 1867 roku Marianna .

Walenty Konopczyński rozpoczął praktykę u boku ojca i przez wiele lat z nim pracował. W tygodniku regionalnym "Życie Łowickie" z 1933 roku ukazał się wywiad Andrzeja Wołka z sędziwym wówczas Walentym. Staruszek powiedział: "Ojciec mój był majstrem garncarskim, u niego rozpocząłem pracę". Rozwój przemysłu i powstanie licznych manufaktur spowodowało napływ na rynek seryjnych, tanich wyrobów fajansowych i blaszanych. Kilka kilometrów od Bolimowa w Nieborowie książę Michał Piotr Radziwiłł otworzył w 1881 roku fabrykę majoliki, gdzie produkowano wyroby wzorowane na włoskiej i francuskiej ceramice. Zatrudniano tam do prac pomocniczych okolicznych garncarzy, którzy oprócz przygotowywania gliny zajmowali się toczeniem naczyń na kole garncarskim. Między innymi pracę w manufakturze podjął wtedy Walenty Konopczyński. Zadecydowały o tym zapewne względy ekonomiczne oraz chęć zdobycia nowych umiejętności.

Po latach wspominał: "jako młody czeladnik otrzymałem pracę w fabryce majoliki w Nieborowie (...). W fabryce tej pracowali artyści włoscy, od których nauczyłem się wiele. Książe Michał Radziwiłł, mimo że łożył wiele na fabrykę, musiał ją zamknąć w roku 1886, ponieważ wykazywała stale poważne niedobory. Wróciłem wtedy do warsztatu ojcowskiego i wzorując się na majolice nieborowskiej, zacząłem ozdabiać wyroby własne. Starałem się jednak stworzyć styl własny. Stylizowałem rośliny na sposób łowicki, a później wpadłem na pomysł własnego, oryginalnego zdobnictwa (...)". W roku 1894 zmarł Jan, a garncarnię po nim odziedziczył Walenty. Miał on wówczas na utrzymaniu żonę Leokadię Walerię z Mijalskich oraz trójkę dzieci - dwie córki: Janinę urodzoną w 1892 roku i Aleksandrę urodzoną w 1899 roku oraz syna Stefana urodzonego w 1901 roku . Starszy syn Czesław, urodzony w 1896 roku , zmarł w okresie niemowlęctwa.

W Nieborowie Walenty pracował jeszcze w późniejszym okresie swojego życia. "W 1903 fabrykę nieborowską wydzierżawił od księcia p. Stanisław Jagmin, artysta-ceramik, u którego pracowałem przez 2 lata i dużo od niego skorzystałem"-ciągnął dalej staruszek w wywiadzie dla "Życia Łowickiego"-"wyrabialiśmy wazy, dzbany, urny, czary, talerze, półmiski i kafle". Kiedy w 1905 fabrykę znowu zamknięto Walenty powrócił do pracy w rodzinnym warsztacie. Trudna sytuacja gospodarcza kraju, pogłębiający się kryzys skłaniały wielu obywateli do wyjazdu, w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Brat garncarza, Franciszek udał się do Stanów Zjednoczonych. Z takim samym zamiarem nosił się on sam. Przekonany przez teścia Alojzego Mijalskiego, pozostał jednak w Bolimowie, prowadząc pracownię ceramiczną i niewielkie gospodarstwo rolne. Konopczyński w swojej garncarni wytwarzał misy, talerze, wazony, dzbany, dzieżki i inne przedmioty codziennego użytku.

Wspomagany przez rodzinę przystąpił do budowy nowego budynku przeznaczonego na dom i warsztat. Wznosił go na tej samej działce, gdzie poprzedni dom z tą jednak różnicą, iż nowy znajdował się frontem do ulicy Dworskiej, a stary szczytem do ul. Koziej. Mimo, że nie zachowały się żadne plany tego budynku musiał być on dosyć duży, gdyż znajdowały się w nim dwa piece do wypału ceramiki, większy do biskwitu i mniejszy do poszkliwionych naczyń. Niedługo jednak los sprzyjał Konopczyńskim. W 1914 wybuchła pierwsza wojna światowa. Od grudnia 1914 roku do lipca 1915 roku niedaleko od Bolimowa, wzdłuż Rawki i Bzury przebiegała linia fontu wschodniego. W domu garncarza przy Dworskiej był sztab wojsk rosyjskich.

Początkowo mieszkańcy kryli się w piwnicach szukając schronienia przed ostrzałem, potem gromadzili się w kościołach, ale i tam nie było bezpiecznie. Położenie posesji Konopczyńskich nieopodal kościoła św. Anny stwarzało bezpośrednie zagrożenie dla życia rodziny. W końcu jednak wszyscy zmuszeni zostali do opuszczenia swoich domostw. Konopczyńscy pieszo udali się do Warszawy. Tuż przed opuszczeniem rodzinnej miejscowości zakopali w ziemi na swoim podwórku dwa wozy gotowych do sprzedaży garnków. Niemożliwe było ich zabranie, chociażby ze względu na pokaźne rozmiary. Jak okazało się po wojnie, nie pozostał nawet jeden. Pobyt w Warszawie okazał się trudnym doświadczeniem dla przybyłej z prowincji rodziny.

Pozbawieni źródła utrzymania zamieszkali na Mokotowie. Walenty podjął pracę w Radzyminie, w garncarni należącej do Niemca i dojeżdżał tam co dzień. Żona Leokadia pracowała jako krawcowa. W okresie wczesnej wiosny garncarz zachorował na zapalenie nerek i przez jakiś czas przebywał w Szpitalu Przemienienia Pańskiego na Pradze. Aby móc przetrwać ciężkie chwile obie córki Konopczyńskich musiały znaleźć jakieś zajęcie. Przez kilka miesięcy Janina pracowała u ogrodnika. Wkrótce w jej ślady poszła młodsza siostra Aleksandra. Najmłodszy czternastoletni Stefan chodził do szkoły przy ul. Rakowieckiej. W swej rękopiśmiennej kronice tak opisał ostatnie dni pobytu w stolicy: "Wieczorem wychodziliśmy patrzeć w zachodnia stronę, skąd było widać błyski rozrywających się pocisków. Od czasu do czasu odwiedzały Warszawę samoloty niemieckie, do których z frontu mokotowskiego wysyłano pociski. Nareszcie runął front, Niemcy podchodzą pod Warszawę.

Z frontów rozpoczyna się strzelanie, uciekamy na ulicę Solec, by znowu na drugi dzień uciekać z powrotem do Mokotowa.". Kiedy 5 sierpnia Niemcy wkroczyli do Warszawy, Konopczyńscy podjęli decyzję o powrocie do Bolimowa. Stolicę opuścili 10 sierpnia 1915 roku i po kilku dniach wędrówki stanęli w rodzinnej miejscowości. To, co zastali po powrocie było przerażające. Cała najbliższa okolica pokryta była zbiorowymi mogiłami i tysiącami pojedynczych grobów żołnierzy rosyjskich i niemieckich o polsko brzmiących nazwiskach. Południowa część Bolimowa w zasadzie przestała istnieć. Sterczały tylko szkielety budynków i resztki kominów. Z domu Konopczyńskich pozostał jedynie komin z piecem garncarskim. Nie mogąc zamieszkać we własnej posiadłości rodzina zatrzymała się przez kilka dni przy ulicy Sokołowskiej u Karola Witkowskiego. Potem przeprowadzili się do organistówki przy kościele św. Trójcy pozostałej po zmarłym organiście Mijalskim - ojcu Leokadii.

W tym czasie przystąpili do przygotowywania placu pod budowę domu. Oczyszczali go z chwastów, rozbierali resztki starego budynku. Następnie postawili szopę, która służyła jako mieszkanie. Cały 1916 rok zbierali materiały na budowę nowego domu. Walenty pożyczył na ten cel 300 rubli od sąsiada. W końcu udało się im postawić dwuizbowy drewniany budynek z piecem garncarskim. Większość prac przy budowie Walenty i Stefan wykonywali sami. W tym czasie w Bolimowie panowała ogromna bieda. Mieszkańcy mieli problemy ze zdobyciem niezbędnych do życia środków, żywności i opału. Szerzyły się kradzieże i rozboje, dochodziło do drastycznych sytuacji, kiedy to plądrowano cmentarze w poszukiwaniu obuwia i odzieży.

Często groby pozostawiano bez krzyży, które służyły jako opał, bądź też przeznaczane były na sprzęty gospodarskie. Wszyscy mieszkańcy osady zbierali w okolicy łuski po amunicji i sprzedawali je Żydom. Konopczyńscy zbierali je w czwórkę i codziennie przynosili około 100 kilogramów złomu. Janina potajemnie chodziła do leżącej w odległości 5 km wsi Ziąbki i przynosiła stamtąd zakupioną mąkę. Mimo to nigdy nie najadali się oni do syta. Lepsze czasy nastały, gdy Walenty wraz z synem rozpoczęli pracę w nowym warsztacie. Wytwarzali głównie doniczki dla majątków leżących w okolicy Sochaczewa. Zapłatę otrzymywali w zbożu. Część wyrobów sprzedawali na miejscu w czasie jarmarków. Po jakimś czasie stać ich było na zakup krowy. Kiedy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość i Niemcy opuścili Bolimów, życie w tej miejscowości zaczęło stopniowo powracać do normy. Odbudowano część domów, powstawały pierwsze przedsiębiorstwa przemysłowe, rozwijał się handel.

Garncarnia Konopczyńskich produkowała dużą ilość naczyń na zamówienia Koła Polek ze Skierniewic. Były to przeważnie wazony i talerze ozdobne z motywami wycinanek. Produkowana ceramika odbiegała od wzorów ludowych zarówno w technice produkcji, wyglądzie, jak i sposobie dekoracji. Kolorowe rysunki na tle jasnego podkładu i zastosowanie przeźroczystej glazury podnosiło wartość użytkową i artystyczną oraz zapewniało atrakcyjność towaru. W 1923 roku zaproszono Walentego do wzięcia udziału w pierwszej "orientacyjnej" wystawie ceramicznej w warszawskiej Zachęcie. Eksponaty na te imprezę przygotowywał z pomocą żony, która malowała naczynia. Stefan w tym czasie odbywał służbę wojskową w Skierniewicach. Towarzyszył jednak ojcu w czasie pobytu w Warszawie. Wydarzenie to było dosyć ważne w dziejach warsztatu. Konopczyńscy odnowili znajomość z profesorem Jagminem (wówczas przewodniczącym komisji konkursowej).

Nawiązali kontakt z Towarzystwem Popierania Przemysłu Ludowego w Warszawie, które od tamtej pory stało się głównym odbiorcą wytworzonej ceramiki. J. Orynżyna podaje, iż Towarzystwo w niedługim czasie sfinansowało budowę pieca, w którym miała być wypalana duża ilość naczyń. Myliła się jednak, gdyż wówczas piec już stał, a za pieniądze TPPL dokonano jedynie jego przebudowy. Organizacja postawiła przed garncarzami nowe zadania. Kazano im wytwarzać patery, lampy elektryczne, serwisy, filiżanki i czajniki. Wprowadzano pseudoludowe wzory i ornamenty kopiowane z wycinanek. Ceramikę odstawiano do Warszawy na ulicę Tamka 1. Wiele z tych prac w późniejszym czasie zostało nisko ocenionych przez znawców sztuki. Kres wszystkim tym eksperymentom położyła Wanda Szrajberówna, kierowniczka Stacji Doświadczalnej dla Ceramiki Ludowej utworzonej przy TPPL, twórczyni kursów dla garncarzy w Wiśniewie.

Ona to namówiła Walentego do powrotu do dawnych form i zdobienia. Za jej sprawą garncarz zaczął ponownie tworzyć wysmukłe białe dzbany i miski zdobione stylizowanym ptaszkiem na gałązce. Ciekawostką może być fakt, iż sama Szrajberówna nigdy nie nauczyła się toczyć na kole garncarskim, chociaż w środowisku uchodziła za znawcę przedmiotów powstałych przy jego pomocy. Efekty współpracy uwidoczniły się już w 1925 roku na wystawie "Wieś Polska" w Liskowie. Walenty zdobył "Medal Bronzowy Duży", a w dwa lata później w październiku 1927 roku Medal Mały Srebrny oraz nagrodę 1000 złotych na pokazie rolniczym przy Szkole Rolniczej na Blichu w Łowiczu. W dowód uznania jego zasług i pracy na polu sztuki uhonorowano go w 1928 roku Złotym Krzyżem Zasługi.

Dekoracja odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie w obecności rządu i przedstawicieli ambasad. Walentemu w tej ważnej chwili towarzyszył syn Stefan, który po latach zanotował: "Sam moment dekoracji odbywał się w następujący sposób. Dwóch oficerów prowadzi pod rękę dekorowanego do Prezydenta (Mościckiego), ten przypina odznaczenie i składa gratulacje, po nim podchodzi Marszałek Piłsudski, który zamienia kilka słów składając życzenia dalszej, owocnej pracy, po nim składają życzenia ministrowie, a następnie przedstawiciele ambasad.". Na sukces pracowała cała rodzina. Pomocą ojcu służył głównie Stefan, który toczył naczynia na kole. Rysunek na ceramice wykonywał sam Walenty, natomiast żona Leokadia i córka Aleksandra malowały. Przy załadunku pieca do wypału pomagała cała rodzina. W tym czasie powodziło im się nieźle. Zarabiali w ciągu miesiąca tyle, co zwykły garncarz w ciągu roku. Wartość wytwarzanego towaru wynosiła 3-4 tysiące złotych rocznie.

Dodatkowym źródłem utrzymania było sukcesywnie powiększane gospodarstwo rolne. W zarządzie TPPL podjęto decyzję, że Stefan powinien uzupełnić wiadomości zawodowe i wziąć udział w trzymiesięcznych kursach dla garncarzy ludowych w Wiśniewie. Koszt kursu wynosił 2000 złotych. Przy przyznawaniu nagrody pieniężnej w Łowiczu zaznaczono, iż ma być przeznaczona na ten cel, dołożyć jednak trzeba było drugie tyle. Walenty nie chciał się zgodzić na wyjazd syna ponieważ, był on niezbędnym pomocnikiem w warsztacie, a ponadto obawiał się, że może mu zaimponować inne nowe miejsce. Stefan pełen obaw w 1928 roku pojechał do Wiśniewa. Bał się, że nie sprosta stawianym mu wymaganiom. Wkrótce okazało się, że jest pojętnym uczniem. W Wiśniewie przebywał sześć miesięcy. W czasie trwania kursów zdobył dwie nagrody pieniężne-w sumie 200 złotych. Pomyślnie zdał egzaminy i otrzymał świadectwo, a także tytuł instruktora ceramiki.

Młodemu garncarzowi zaproponowano pracę w Warszawie, jednak ze względu na zły stan zdrowia ojca musiał on wracać do domu, by prowadzić warsztat. W roku 1929, wspólnie już Walenty i Stefan, wzięli udział w Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu i otrzymali dyplom uznania za wartość techniczną i artystyczną wystawionych eksponatów. Przy wypisywaniu dyplomu pomylono jednak imię ojca, wpisując Wincenty zamiast Walenty. Rok później prace ich zdobyły kolejne wyróżnienie. Na zorganizowanej w Wilnie wystawie sztuki ludowej z okazji Drugich Targów Północnych przyznano Walentemu i Stefanowi Konopczyńskim Wielki Srebrny Medal. Stefan Konopczyński opowiadał, że w tym czasie wykonywali naczynia dla Prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego.

Na specjalne zamówienie przygotować mieli misę do mycia w ptaki i kwiaty oraz w ten sam sposób zdobiony dzban do dworku w Spale. Niestety nie istnieje żaden dokument potwierdzający ten fakt. Najczęściej zamówienia u garncarza były i są składane w formie ustnej, sporadycznie zaś na piśmie. Z reguły pozostałością po zamówieniach są napisane przez garncarza ręczne notatki, dotyczące wielkości i ilości zamówionych przedmiotów, a także ewentualnego napisu. W szczególnych przypadkach o zamówieniach świadczą pozostawione projekty czy szkice, czasem pojedyncze przedmioty. Mimo wszystkich dotychczasowych sukcesów Konopczyńskim nie udało się uciec przed skutkami kryzysu gospodarczego. W skutek zubożenia społeczeństwa zmalał popyt na artykuły ceramiczne. TPPL składało mniejsze zamówienia, zalegało też z zapłatą za wyprodukowany towar. Co prawda niewielkie ilości garnków udało się wysłać za granicę: do Anglii, czy Stanów Zjednoczonych.

Nie powstrzymało to jednak wkradającej się biedy. Na własną rękę Konopczyńscy próbowali sprzedawać wyroby w księgarni łowickiej i sklepikach w Skierniewicach. Produkowano także niewielkie ilości doniczek do rozsady dla majątków położonych w okolicach Rawy, Teresina, Szymanowa, ale zysk był znikomy. Wydatków było coraz więcej. Walenty od dłuższego czasu chorował na astmę. Nie mógł pracować w warsztacie, więc wszystkie obowiązki przejął Stefan. Pomagały mu zaś matka i siostra. Młody garncarz umiał toczyć wszystkie naczynia, ale nigdy nie lepił uch. Elementy te zawsze wykonywał jego ojciec, dlatego "czynność ta była prawdziwą męką, glina urywała się, nie można było jej wyciągnąć". 26 lutego 1933 zmarł Walenty Konopczyński. W domu akurat nie było pieniędzy, nie nadeszły z Warszawy. Rodzinie pomógł jeden z mieszkańców Bolimowa Jakub Wolff, z pochodzenia Niemiec. Sam zaoferował pomoc finansową w momencie, kiedy wszyscy inni jej odmówili. "Pogrzeb ojca był wspaniały, mieszkańcy Bolimowa i okolic tłumnie przybyli na tę uroczystość" - po latach wspominał Stefan.

Stefan Konopczyński. Po śmierci ojca obowiązek podtrzymywania tradycji garncarskich w rodzinnej spadł na Stefana. Sumiennie prowadził on pracownię przy Dworskiej. Życie płynęło spokojnie, praca przynosiła dochody, a TPPL nadal zapewniało zbyt. Od czasu do czasu garncarnię odwiedzali turyści oraz etnografowie z różnych zakątków Polski i świata. Często też na miejscu nabywali gotowe wyroby. Z okazji 800-lecia Łowicza w 1936 r. organizowane były uroczyste obchody w tym mieście. Stefan Konopczyński przygotował z tej okazji wystawę sztuki ludowej. W dowód uznania otrzymał pamiątkowy dyplom. Nadszedł jednak rok 1939 i wybuchła II wojna światowa. Od 9 do 16 września toczyła się krwawa bitwa nad Bzurą. W Bolimowie słyszalne były jej echa.

Po przegranej kampanii wrześniowej nastały dla osady ciężkie czasy. Niemcy kontrolowali każdy przejaw życia codziennego, wprowadzono godzinę policyjną, rozpoczęto aresztowania i egzekucje. Stefan Konopczyński, jak wielu innych ukrywał się przez około półtora miesiąca w jednej z okolicznych wsi. Przebywał na Ziemiarach u gospodarza o nazwisku Trynkowski, pomagając jednocześnie w gospodarstwie. Gdy sytuacja trochę się ustabilizowała 9 listopada powrócił do domu. Tego samego dnia został aresztowany i przewieziony do więzienia w Łowiczu. Przebywał tam pół roku, aż do maja 1940 roku. Wolność odzyskał dzięki ceramice. Rozpoznał go oficer niemiecki nazwiskiem From, który przed wojną kupował u Konopczyńskiego ceramikę.

Kazał on wypuścić garncarza i złożył u niego duże zamówienie na garnki. Niemcy sprowadzali do Bolimowa szkliwa, glinkę saską i farby. Robili to nielegalnie. Wszystko to przywożone było w beczkach z napisem mąka, bądź żywność. O glinę i inne potrzebne do produkcji rzeczy, takie jak, drewno na opał musiał się postarać sam garncarz. Wykonane naczynia odbierali Niemcy, ale nikt nigdy za nie nie zapłacił. Wtedy liczyło się tylko życie. Wielu Niemców przychodziło często do Konopczyńskiego. Ze zdumieniem i podziwem patrzyli jak z bryłki gliny powstają misy, wazony, dzbany. Niektórzy nie mogąc uwierzyć, że przedmioty te powstają jedynie przy użyciu gliny formowanej sprawnymi palcami, odkręcali toczek (górne kółko) w poszukiwaniu sprężyny, która jakoby miała wypychać gotowe garnki. Praca w warsztacie uchroniła garncarza, jego rodzinę i innych mieszkańców osady, a między innymi Henryka Króla i Bronisławę Olejnik, przed wywiezieniem na roboty.

Wszyscy oni potrzebni byli do pomocy w garncarni, przygotowywali glinę, kręcili szkliwo bądź kaolin w młynku żarnowym. Pracowali pośrednio dla Niemców, byli niejako nietykalni. Kontrole przeprowadzane w warsztacie nie były w stanie zweryfikować, kto jest tam potrzebny, a kto nie. W czasie wojny Stefan otrzymał od Niemców propozycję przejęcia fabryki naczyń kamionkowych w Łowiczu. Przez pewien czas zastanawiał się nad nią, ostatecznie jednak jej nie przyjął. Przejmując zakład mógłby zatrudnić mieszkańców Łowicza i uchronić ich przed Niemcami, ale jednocześnie mógł zostać posądzony o współpracę z wrogiem. Odmówił tłumacząc się brakiem doświadczenia w prowadzeniu tak dużego zakładu. Jednak rzeczywisty powód odmowy był inny. Matka powiedziała mu, że "Niemcy będą brać garnki, a nie będzie komu za nie zapłacić". 26 listopada 1941 roku w wieku 76 lat zmarła chora od dłuższego czasu matka-Leokadia Waleria Konopczyńska.

Ciężkie warunki zmusiły Konopczyńskiego do sprzedaży cegły zgromadzonej w latach 1937 – 38 na budowę nowego domu. 17 stycznia 1945 roku żołnierze Armii Czerwonej sforsowali rzekę Rawkę i wkroczyli do osady. Bolimów był wolny. Rok 1945 przyniósł Polsce gruntowne przemiany w strukturze zawodowej i społecznej ludności, wynikające ze zmiany ustroju państwa. Celem władz stało się uspołecznienie podstawowych gałęzi życia gospodarczego, zapewnienie państwu kontroli sektora prywatnego oraz obrotu handlowego. Tymczasem gospodarka narodowa była zrujnowana. Większość dużych zakładów przemysłowych zniszczono w trakcie działań wojennych, inne wymagały gruntownego remontu i modernizacji.

Potrzeby społeczeństwa rosły coraz bardziej, toteż przez kilka lat pozwolono małym zakładom prywatnym prowadzić działalność gospodarczą i zaspakajać popyt rynku. Na początku 1945 roku w Bolimowie istniało około 30 warsztatów rzemieślniczych i kilkanaście prywatnych sklepów. Jednym z warsztatów, który przetrwał wojnę była pracownia garncarska rodzeństwa Stefana i Aleksandry Konopczyńskich. W trakcie działań wojennych zakład nie uległ zniszczeniu, a więc nie trzeba go było odbudowywać. Większość czynności w garncarni wykonywana była ręcznie. Podstawowym surowcem była glina sprowadzana z Nieborowa. Problemem było zdobycie farb ceramicznych i innych składników do produkcji szkliwa. Warsztat Konopczyńskiego działał na zasadach rzemieślniczych. W roku 1948 Urząd Skarbowy w Łowiczu zaczął domagać się od niego spłaty podatku obrotowego za rok 1944 w wysokości 1740 złotych i podatku dochodowego z dodatkiem wojennym w kwocie 1437 złotych.

Takich funduszy rodzina jednak nie posiadała. W czasie wojny wytwarzali oni ceramikę, ale nikt im za nią nie płacił. W okresie tym trwała już współpraca garncarza ze Spółdzielnią Sztuki i Przemysłu Ludowego Rzeczypospolitej Polskiej w Łodzi nawiązana w 1948 roku. Konopczyński był przewodniczącym Rady Nadzorczej Spółdzielni, która była głównym odbiorcą wytworzonej ceramiki. Dostarczała niezbędnych surowców, wykupiła kartę rejestracyjną dla warsztatu. Dzięki interwencji tej organizacji oba podatki, w sumie 3177 złotych, zostały umorzone. We wrześniu 1946 roku Stefan wziął udział w Pomorskiej Wystawie Przemysłu Rzemiosła i Handlu zorganizowanej z okazji 600-lecia miasta Bydgoszczy i otrzymał tam dyplom.

Rok później dostał propozycję współpracy z prof. Jagminem przy tworzeniu i prowadzeniu wzorcowego warsztatu garncarskiego w Henrykowie pod Warszawą. Pojechał nawet obejrzeć pracownię, ale kiedy okazało się, że najpierw trzeba odbudować zniszczone budynki, zrezygnował. Nie posiadał pieniędzy, które mógłby zainwestować, ani żadnych innych środków, które przeznaczyłby na długi pobyt poza domem. Także jego siostry zostałyby w domu bez źródła utrzymania. Ponadto musiał wywiązać się ze zobowiązań wobec Spółdzielni. 20 kwietnia 1949 roku Stefan Konopczyński ożenił się z Leokadią Skrońską. Wcześniej nie znalazł na to czasu, gdyż w pełni pochłaniała go praca. Jedynym potomkiem zrodzonym z tego małżeństwa jest Jan.

Dwójka starszych dzieci zmarła po narodzeniu. Starsze siostry Konopczyńskiego nigdy nie założyły swojej rodziny. W listopadzie 1949 roku Stefan pokazał swoje prace na wystawie garncarstwa i wycinanek regionów województwa łódzkiego zorganizowanej w Łodzi z inicjatywy Wojewódzkiego Wydziału Kultury i Sztuki. Otrzymał tam nagrodę Starosty Łowickiego oraz Państwowego Banku Rolnego, a 18 grudnia 1949 roku nagrodę Spółdzielni Sztuki Przemysłu Ludowego w Łodzi w wysokości 10 000 złotych. W roku 1950 garncarz ze względu na rejonizację zmuszony był do wystąpienia ze Spółdzielni z Łodzi. Został natomiast jednym ze współzałożycieli Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego "Sztuka Łowicka" w Łowiczu.

Przez szereg kolejnych lat instytucja ta była odbiorcą wytworzonych naczyń. Współpraca z nią układała się nieco inaczej. Warsztat zaliczony został do grona zakładów chałupniczych. Od twórców wymagano, aby co miesiąc wykonywali odpowiednią ilość towaru w pierwszym gatunku. Wynagrodzenie za pracę wynosiło 4 złote za godzinę. Dla "Sztuki Łowickiej" pracowali Stefan i Aleksandra, a w ciągu miesiąca każdemu wolno było przepracować najwyżej 200 godzin. W sumie zarabiali 1600 złotych. Pracy natomiast było dużo więcej, sam wypał trwał 20 godzin. W zarządzie Spółdzielni zasiadali często ludzie, którzy nie mieli pojęcia o ciężkiej pracy rzemieślników. Liczyła się jedynie ilość i zysk. W 1952 roku Wydział Kultury Wojewódzkiej Rady Narodowej zorganizował konkurs i wystawę ceramiki ludowej województwa łódzkiego. Impreza ta miała na celu "wydobycie wartości artystycznych istniejących w tej gałęzi rzemiosła ludowego oraz stworzenie możliwie dokładnego obrazu zdobnictwa w ceramice".

Nadesłano 216 prac wykonanych przez 16 uczestników. Konopczyński oczywiście wziął w niej udział. Eksponaty oceniono dwukrotnie. Pierwszy raz przez jury konkursowe złożone z przedstawicieli lokalnych władz i organizatorów, drugi przez komisję złożoną z plastyków. W obydwu przypadkach prace Konopczyńskich zdobyły uznanie. Wystawione rzeczy, głównie talerze, miski dwojaki i dzbanki zdobione motywami kwiatowymi z ptaszkiem, przyznano im pierwszą nagrodę. W latach 50-tych Stefan wykonywał tralki do bramy pałacu w Nieborowie. Później robił także majolikowe kafle heraldyczne do przebudowy nieborowskich pieców. U Konopczyńskich zachowały się dwie formy do takich kafli. Na jednej z nich widnieje podobizna orła. Podobny on jest do orła widniejącego w herbie województwa mazowieckiego. Drugi zaś przedstawia krzyż i skrzyżowaną z nim szablę. Niestety, tego herbu nie udało się zidentyfikować. W tym samym czasie Konopczyński wykonywał naczynia do filmów "Generał Walter" i "Syrena Warszawska".

Później, w latach 60-tych, jak mawiał: "zgodnie z rysunkiem" robił metrowe wazy do filmu "Faraon" oraz mnóstwo innych naczyń do "Krzyżaków". Należy wspomnieć, iż Stefan Konopczyński nie poprzestał na umiejętnościach, które zdobył przy boku ojca, czy też na kursach w Wiśniewie. Pogłębiał swoją wiedzę w trakcie wielu szkoleń. Brał także czyny udział w konferencjach dotyczących twórczości ludowej. W październiku 1952 roku został wytypowany przez Radę Artystyczną przy Ministerstwie Kultury i Sztuki na naradę działaczy kultury w Szczecinie. Pojechał tam jako jedyny przedstawiciel powiatu łowickiego. W czasie trwania obrad zgłosił propozycję utworzenia w Bolimowie "szkoły średniej rzemieślniczej z działem ceramicznym". Otrzymał przychylną odpowiedz władz, lecz projekt ten nigdy nie doczekał się realizacji. W marcu 1953 roku garncarz uczestniczył w Pierwszej Ogólnopolskiej Konferencji Twórców Ludowych w Warszawie zorganizowanej przez Ministerstwo Kultury i Sztuki.

Natomiast w 1954 roku brał udział w kursach dla garncarzy z całej Polski organizowanych w Centrum Doskonalenia Rzemiosła w Krakowie, a w latach późniejszych we Wrocławiu, Białymstoku i Włocławku. Wyroby rodzeństwa Konopczyńskich często gościły na licznych wystawach. W 1958 pokazano je na wystawie Sztuki Ludowej województwa łódzkiego. Ekspozycja ta miała charakter czasowy, prezentowana była w różnych miastach Polski - na początku w Muzeum Historycznym w Warszawie, potem zaś w Płocku, Tomaszowie i Radomsku. Muzeum Narodowe Oddział w Łowiczu w październiku 1964 roku zorganizowało pokaz pokonkursowy "Twórczośc ludowa w łowickiem w okresie dwudziestolecia Polski Ludowej".

W 1967 wyroby rodziny Konopczyńskich prezentowane były na monograficznej wystawie w łowickim muzeum otwartej z okazji pięćdziesięciolecia pracy zawodowej i artystycznej. Ekspozycja otwarta była dla zwiedzających przez dwa miesiące. Ceramikę pokazano wraz z innymi wytworami sztuki ludowej, z którymi niegdyś "harmonijnie współżyła w izbie lub domu mieszczańskim". W latach 70-tych o twórczości rodzeństwa Konopczyńskich mówiło się mniej. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna w Polsce i komplikująca się rzeczywistość polityczna nie sprzyjała działalności mającej na celu propagowanie twórczości ludowej. Organizowano mniej wystaw i pokazów. Podeszły w wieku Stefan Konopczyński i starsza od niego siostra Aleksandra nie mogli liczyć na pomoc państwa. Oboje mieli problemy z przejściem na emeryturę. Nie chciano zaliczyć im do stażu pracy chałupnictwa, które wykonywali przez dwadzieścia pięć lat.

Ostatecznie jednak po interwencji Stowarzyszenia Twórców Ludowych, którego byli członkami przyznano im zasłużoną emeryturę. Konopczyńscy nie zaprzestali jednak wyrobu swojej ceramiki. Nadal wytwarzali garnki dla Spółdzielni Przemysłu Ludowego i Artystycznego "Sztuka Łowicka". Pokazywali się też na festiwalach sztuki ludowej w Płocku, Kazimierzu nad Wisłą, czy Ogólnopolskich Targach Sztuki Ludowej, a także Cepeliadach w Warszawie. Za osiągnięcia w upowszechnianiu kultury w 1966 roku Stefan otrzymał Złoty Krzyż Zasługi, a w 1979 roku Nagrodę im. Oskara Kolberga . Natomiast w 1982 roku dyplom honorowy od Ministerstwa Kultury i Sztuki. Oprócz prowadzenia warsztatu garncarz wiele czasu poświęcał działalności społecznej. W Bolimowie od 1907 roku istniała Ochotnicza Straż Pożarna. Jednym z jej członków, od samego niemal początku był Stefan Konopczyński. W roku 1932 to on wraz z innymi zbierał fundusze na unowocześnienie sprzętu gaśniczego i zakup spalinowej motopompy. Była to najbardziej lubiana przez niego praca. Swoistym rekordem jest ponad 80-letnia przynależność do Związku Ochotniczych Straży Pożarnych.

Do 1990 roku, czyli przez 50 lat Stefan był faktycznym, a do końca swojego życia honorowym prezesem OSP w Bolimowie. W szeregach strażaków był członkiem Zarządu Powiatowego w Łowiczu, Zarządu Okręgu Związku Ochotniczych Straży Pożarnych w Łodzi i Zarządu Wojewódzkiego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych w Skierniewicach. Wiele czasu poświęcił na budowę, a później rozbudowę strażnicy i prace związane z funkcjonowaniem straży. Uhonorowaniem jego działalności strażackiej jest Złoty Znak Związku nadany w 1985 roku i medal honorowy im. Józefa Tulioszkowskiego nadany w 1996 roku . W końcowych latach II Rzeczypospolitej Konopczyński był członkiem władz samorządowych gminy Bolimów. Działalność ta była zasadniczą przyczyną do prześladowań przez okupanta w czasach wojny. Po powrocie z więzienia związał się ze strukturami podziemnej Polski. Początkowo ze Związkiem Walki Zbrojnej, a później Armią Krajową.

Jako żołnierz Armii Krajowej w stopniu plutonowego dostarczał do Sztabu Powiatowego w Łowiczu meldunki, uczestniczył w odbiorze zrzutów, przewoził broń. "Tuż przed odzyskaniem niepodległości w koszu z wazonikami przewoziłem meldunek do Łowicza." Po wyzwoleniu tj. w 1945 roku został wybrany do Zarządu Osady Bolimów. Bolimów posiada jeszcze z nadań królewskich lasy, które są przedmiotem wspólnego zagospodarowania. Przez 43 lata, bo do 1988 roku był sekretarzem Zarządu. Z dochodów pochodzących ze sprzedaży drewna w Bolimowie wykonano szereg inwestycji: brukowano ulice, zbudowano linię energetyczną z rozprowadzeniem po ulicach osady, wybudowano Dom Ludowy ze strażnicą OSP, hydrofornię wraz z siecią wodociągową, gajówkę w Ziemiarach, a także wiele kilometrów dróg leśnych umożliwiających wywóz drewna z lasu. Osada, a w tym Stefan Konopczyński uczestniczyła jako inicjator i jednostka współfinansująca, tak istotne dla Bolimowa przedsięwzięcia, jak budowa szkoły podstawowej, zagospodarowanie rynku, powstanie pomnika, czy ośrodka zdrowia.

Do 1985 roku przez wiele kadencji był radnym Gromadzkiej, a później Gminnej Rady Narodowej, w tym przez kilkanaście lat przewodniczącym Społecznej Komisji Pojednawczej, która godziła zwaśnione rodziny, łagodziła spory sąsiedzkie. Przez wiele lat Konopczyński zasiadał również w Radach Nadzorczych Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Bolimowie i Banku Spółdzielczym, gdzie był przewodniczącym. Był także założycielem i prezesem terenowego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację w Bolimowie. Za działalność w okresie okupacji został odznaczony w 1974 roku Krzyżem Partyzanckim, a za działalność w szeregach Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych Odznaką Za Zasługi w 2001 roku. Był również odznaczony za zasługi dla Województwa Łódzkiego w 1974 roku i Województwa Skierniewickiego w 1981 roku. Przez szereg lat prowadził kronikę Bolimowa i pisał kronikę rodzinną. Opiekował się licznymi w okolicy zabytkami.

W dowód tego w 1974 roku został wyróżniony Złotą Odznaką "Za opiekę nad zabytkami". Ciekawostką może być takie zdarzenie. Otóż, kiedy w latach 30-tych rozkopywał wał ziemny znajdujący się na łące nad Rawką natrafił na szczękę zwierza. Znalezisko przekazał do muzeum. Po szczegółowych badaniach okazało się, iż jest to szczęka niedźwiedzia jaskiniowego. Mimo, iż na równi z bratem pracowała Aleksandra, a na uroczystościach występowali razem, prawie zawsze dyplomy widnieją jedynie dla Stefana. Chociaż taki sam wkład ich pracy niezbędny był do osiągnięcia końcowego efektu. Niedoceniona malarka zmarła 8 grudnia 1985 roku. Pomimo trudnej sytuacji w kraju, ciężkich czasów kryzysu i niesprzyjających warunków Konopczyńscy nigdy nie przerwali pracy w warsztacie. W czasach gdy inni czasowo zamykali swoje pracownie ( np. Neclowie w Chmielnie), ceramika bolimowska dalej trafiała do odbiorców. Stefan prawie stracił nadzieję na podtrzymanie rodzinnych tradycji ze względu na swój słuszny wiek i zgoła odmienne zainteresowania jedynego potomka. Jednak od 1981 roku pracę w warsztacie podjął syn Stefana Jan Kanty Andrzej, który po przodkach odziedziczył talent i zamiłowanie do tego niełatwego rzemiosła.

Za jego sprawą przeprowadzono gruntowny remont i modernizację w warsztacie. Dla potrzeb pracowni przebudowano pomieszczenia gospodarcze, pociągnięto własnym kosztem specjalną linię energetyczną, zakupiono nowy piec elektryczny. Młyn żarnowy do mielenia kaolinu i szkliwa zastąpiony został młynkami porcelanowymi napędzanymi silnikiem. Zainstalowano drugie koło garncarskie wprawiane w ruch silnikiem elektrycznym. W Niemczech, wówczas jeszcze Zachodnich, zakupiono nowe, gotowe farby ceramiczne, niezbędne do wykonania malatury. Było to dziesięć pastelowych kolorów. Dawne trzeba było przed rozrobieniem z wodą mieszać w odpowiednich proporcjach i rozcierać na szkle dla uzyskania odpowiedniej konsystencji.

Początkowo toczył jedynie Stefan, ale ze względu na jego wiek obowiązki te spadły na Jana. Kilka lat później staruszek mawiał odwiedzającym warsztat turystom: "syn toczy lepiej ode mnie. Naczynia jego są lżejsze, cieniej wytoczone". Dlatego też nieprawdę napisały Ewa Foryś-Pietraszkowa i Bronisława Kopczyńska-Jaworska, że "produkcję kontynuuje syn Konopczyńskiego, ale daleko mu do mistrzostwa ojca". Kiedy w 1993 roku Ministerstwo Kultury i Stuki sformułowało program "Ginące zawody", warsztat Konopczyńskich wpisany został do bazy danych. Ponadto miał zostać objęty mecenatem, a województwo chciało zorganizować tu wzorcowy warsztat, gdzie miałyby się odbywać zajęcia dla szkół. Na obietnicach się jedynie skończyło, a urzędnicy więcej się nie pojawili. Właśnie w 1993 roku po kilkunastoletniej przerwie ponownie pokazano prace Konopczyńskich w Muzeum Narodowym w Warszawie Odział w Łowiczu na wystawie, która nosiła tytuł "Biała robota. Ceramika ludowa".

Przypomniała ona prace Walentego i Stefana Konopczyńskich z lat 1918-1932. Trzy lata później, w lipcu 1996 roku ceramikę wykonaną przez Jana Konopczyńskiego zaprezentowano na wystawie pokonkursowej "Ginące zawody. Sztuka ludowa województwa skierniewickiego". Na konkurs nadesłano 9 prac ceramicznych, a naczynia Jana zdobyły II nagrodę. 3 sierpnia 1998 roku miało miejsce otwarcie indywidualnej wystawy pt. "Garncarstwo Konopczyńskich z Bolimowa" w Galerii Urzędu Dzielnicy Śródmieście Gminy Warszawa-Centrum w Warszawie przy ulicy Nowogrodzkiej 43. Z okazji 50-lecia Cepelii zorganizowano zaś konkurs, gdzie Jan Konopczyński zdobył III nagrodę. Informacje podane o rodzinie Konopczyńskich w książce pt. "Piękno użyteczne czy piękno ginące" nie tyko w jednym miejscu mijają się z prawdą. I tak na stronie 108 czytamy: "(...)pracownia podupadła". Pracownia nie tylko nie podupadła, ale rozwija się cały czas.

Dowodem na to niech będzie fakt, iż prowadzone są w niej warsztaty garncarskie dla zainteresowanych tajnikami pracy garncarza oraz realizowane są liczne zamówienia. Kilka lat temu wykonano naczynia do filmu "Dzieje mistrza Twardowskiego", później do "Ogniem i mieczem" i do serialu "Przeprowadzki". Ostatnio zaś do filmu "Wiedźmin". Wiele z tych naczyń wykorzystano też przy produkcji filmów "Pan Tadeusz", czy "Zemsta". Były to głównie butle, kufle, kubki, szklanice, misy i talerze toczone na kole, koloru czerwonego, szkliwione częściowo, dwa razy wypalane.

3 maja 2001 roku strażacy bolimowscy obchodzili setną rocznicę urodzin swojego honorowego prezesa, a 15 czerwca 2001 roku odbyły się faktyczne urodziny seniora rodu Konopczyńskich. Obie uroczystości przebiegały przy bardzo dobrej kondycji fizycznej i psychicznej jubilata. Po krótkiej chorobie Stefan Konopczyński zmarł 24 lipca 2001 roku.

Członkowie rodziny chętnie uczestniczą w licznych pokazach, kiermaszach twórczości ludowej, np. w Muzeum Etnograficznym w Warszawie, czy Toruniu oraz w imprezach mających na celu popularyzację sztuki ludowej ("Łęczyca w barwach jesieni", "Jarmark Łowicki"). Działalnością warsztatu interesują się liczni etnografowie i naukowcy. Pracownia leży na szlaku wielu turystów indywidualnych. Odwiedzana jest chętnie przez wycieczki szkolne. Dzieci, młodzież i dorośli przyjeżdżają tu, aby samemu spróbować ulepić coś z gliny. W ciągu istnienia warsztatu odwiedzili go turyści z ponad czterdziestu krajów świata.


Multimedialna mapa      
Rejestr zabytków      
Panoramy sferyczne      
Kącik dla dzieci      

design by fast4net



[zamknij]   [przejdź do wycieczki]